19:09

Susan Ee End of Days (Penryn and the End of Days #3)

Nadszedł czas podsumowań.
eM ma wiele do napisania.

Jeżeli ktoś jeszcze nie czytał poprzednich części, eM zaprasza do swojego marudzenia na temat pierwszej części oraz drugiej.

O samej trzeciej części eM najchętniej napisałaby jedno: Meh.
I nie, eM nie ma tu na myśli mchu. eM ma tu na myśli onomatopeję, która wyraża wszystko co eM sądzi o tym co się stało z potencjałem tej serii. 


Bo początek, jeżeli nie pamiętacie, był cudowny. Angelfall miało w sobie element świeżości, całkiem ciekawie zaproponowany odgrzewany już tyle razy kotlet. Dodatkowo dobry humor, przystojny główny bohater (nie pisać tylko eM, że nie można ocenić poziomu przystojności Raffe'a. Użyjcie. Wyobraźni.), główna bohaterka nie powodowała odruchów bezwarunkowych u czytającej książkę eM. Jak na to, co to miało być i czego eM się spodziewała było naprawdę cudownie. Czas poświęcony na przeczytanie pierwszej części eM nie uważa za stracony (inna sprawa, że eM pewnie wtedy powinna się czegoś uczyć. eM zawsze musi się czegoś uczyć jak znajduje przyjemne książki do czytania). No i były emocje. A emocje w książkach są bardzo miłym dodatkiem.

Z drugą częścią nie było już tak cudownie. Było dobrze. Może to jakiś syndrom odstawienia głównego bohatera w drugiej części, przez którą seria ZAWSZE cierpi, ale eM wykładu Wam o tym nie będzie teraz robiła.
 No dobra, eM myślała, to dopiero druga część była, niech sobie będzie cienka, niech się mało w niej dzieje, skoro ma być 5 części, to pewnie autorka ma w tym wszystkim jakiś ukryty plan. 

Tak nie było. 
Szczególnie, że Susan Ee postanowiła zakończyć serię na etapie trylogii. 
eM zastanawia się czy większym błędem było założenie, że to będzie seria, czy skrócenie jej do trylogii? Bo eM nie rozumie nic po przeczytaniu ostatniej części. Po przewróceniu ostatniej strony, eM miała więcej pytań niż odpowiedzi. 
Z jednej strony eM wydaje się, że seria mocno ucierpiała na pozbawieniu jej dwóch kolejnych części. Wszystko działo się tak... za szybko? Tak jakby autorka chciała wyjaśnić najważniejsze rzeczy,a koniec końców End of Days stało się zbitkiem scen połączonych opisami latania. 
Z drugiej strony, jeżeli nie wyszła trylogia, to może dobrze, że autorka nie pisała dalej na siłę? Może im dalej w las, tym byłoby gorzej? 

Ale chociaż można byłoby odpowiedzieć na kilka ważnych pytań. Serio. 
Planowanie, które jak to powtarzają wykładowcy eM jest bardzo ważne spowodowało, że nadal jest miło. Ale nijako. 

Nadal jest Raffe'a. Nadal czekamy na to co się stanie z nim i Penryn. Nadal są bardzo ładnie opisane emocje. Były momenty, tak samo jak w poprzednich częściach, kiedy eM nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Nie zrozumcie eM źle. To była miła książka. 

Ale eM się zawiodła. Miała nadzieję, że cała seria trafi na półkę z tymi ukochanymi seriami, do których eM wraca co jakiś czas. Niestety, tak się nie stanie i eM jest bardzo przykro z tego powodu. 

Gdyby eM miała całą serię oceniać skalą akademicką, dałaby jej takie 3.5/4. 
Było DOBRZE, ale eM spodziewała się czegoś więcej po takim początku. 

Ale nie nastawiajcie się negatywnie! eM nadal sądzi, że seria Susan Ee znajduje się po stronie tych lepszych serii. Nie tych genialnych, co to to nie, ale czyta się ją przyjemnie. Jeżeli ktoś chce oderwać się od rzeczywistości na kilka godzin, lubi motywy anielskie i apokaliptyczne, a także nie boi się young adult, to niech spróbuje. 

Nie, eM nie wie kiedy trzecia część będzie po polsku. 
Jeżeli chcecie wiedzieć, to pytajcie się ludzi związanych z Wydawnictwem FILIA. 
eM nic nie wie, eM się ledwo oderwała od notatek w środku sesji. 
Copyright © eM poleca , Blogger