16:14

Kiedy wojna dociera do Gwiezdnych Wojen (Rogue One)

Nikt nie zmusi eM do tego, żeby nazywała ten film Łotrem 1. 
No chyba, że będzie miała akurat jakiś suchar pod ręką w tym temacie. 
Tak żebyście wiedzieli.
Tekst może zawierać śladowe ilości spoilerów. 

eM nie wie dlaczego to dopiero pierwszy post na jej blogu związany z Gwiezdnymi wojnami.
No dobra, może i nie wychowała się na nich, a pierwsze co pamięta to piękne sukienki Padme (niektóre rzeczy się nigdy nie zmieniają) w którymś z młodzieżowych magazynów (to chyba była Trzynastka. Ktoś kojarzy Trzynastkę?), ale jednak z jakiegoś powodu radośnie rezerwuje bilety na seans blisko premiery (to wcale nie ma nic wspólnego z tym, że dzięki temu nie musi się zastanawiać nad prezentem imieninowym dla PapyeM) a potem śledzi wszystkie możliwe teorie na tumblrze. 

Może to kwestia tego, że gdzieś w głębi przyzwyczaiła się do tego, że Gwiezdne wojny, to dobra rozrywka, gdzie księżniczki (i nie tylko!) potrafią dbać o swoje (chociaż czasami przydaje się ktoś do pomocy), mamy urocze, niezniszczalne droidy, stormtrooperzy nigdy nie trafiają w bohaterów, a jak coś nie wyjdzie, to na pewno moc jest z nimi, więc nic strasznego się nie stanie, prawda? Jasne jest jasne a ciemne jest ciemne (i według niektórych ma ciasteczka)



Rogue One jest inne. Nic dziwnego, przecież od początku było wiadome, że będzie to historia zamykająca się w jednym filmie, która jedynie w pewnym stopniu będzie związana z perypetiami Skywalkerów i spółki. I to widać. 

Bajka się skończyła. Zaczęła się wojna. 
Po raz pierwszy w Gwiezdnych wojnach nikt nie jest bezpieczny. Stormtrooperzy zaczynają strzelać i ku zdziwieniu widowni - trafiają. Nagle nie ma bohaterów, są ludzie wykonujący rozkazy i problemy z tym związane. Czy na pewno Ci, których uznajemy za dobrych są bohaterami? 
No i Ci źli też niekoniecznie muszą być złem wcielonym. 

I właśnie z tego powodu, eM rozumie dlaczego krytycy zachwycają się Rogue One. Jeżeli chodzi o historię, to ma on wszystko to, czego można wymagać od filmu opowiadającego o wojnie, nawet jeżeli chodzi o taką mającą miejsce dawno, dawno temu w odległej galaktyce. 

Z drugiej strony, jest ogromny niedosyt, jeżeli chodzi o bohaterów. 
Było ich naprawdę wielu i o każdym z nich chciałoby się dowiedzieć czegoś więcej. Niestety, właśnie przez to, że historia miała się zamknąć w jednym filmie (a raczej pokazać co się działo przed Nową Nadzieją) a bohaterów było tylu, że spokojnie starczyłoby materiału na kolejną trylogię, eM nie poczuła nich jakiegoś większego przywiązania. Chociaż ich naprawdę polubiła! 


Byli? Super. Byli ciekawi? Fajnie. Jak się nazywali? Eee...

Jeżeli chodzi o zakończenie, to z punktu widzenia tego, co się wydarzyło w Rogue One oraz tego, co miało się wydarzyć w Nowej nadziei, chyba nie można było wymyślić lepszego rozwiązania. Takiego, które zamyka wszystkie wątki, a zarazem chociaż pozostawia niedosyt, pozwala na zrozumienie, że tak musiało być. 

I chociaż to Gwiezdne Wojny, chociaż znowu mamy droida, którego chciałoby się dostać pod choinkę (K-2SO, gdyby ktoś się pytał, eM specjalnie sprawdziła!), mamy nawet sporo humoru w ponurych czasach, to Rogue One nie jest filmem dla dzieci. Jest mroczniej, 

Czy film o zdobyciu planów Gwiazdy Śmierci był dobry? Tak. 
Czy jest to film, który powinien zobaczyć każdy? Raczej jest to dobra historia dla ludzi, którzy już są zaznajomieni z Gwiezdnymi Wojnami tak, aby pokazać im, że nie wszystko we wszechświecie kręci się wokół Skywalkerów. 

Czy wiecie, że w Internetach chodzą słuchy, że Rogue One miało mieć inne zakończenie? 
Serio, serio. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © eM poleca , Blogger