Niech podniosą rękę wszyscy, którzy chociaż raz w życiu słyszeli Nie oceniaj książki po okładce, nie jako metaforę (która ma przypominać, że ważne jest to, co jest w środku), a jako dosłowne stwierdzenie, kiedy cielęcym wzrokiem wpatrywali się w okładkę kolejnej (pięknej) książki.
Ja się przyznaję - jeżeli chodzi o okładki jestem łatwa. Coś wpadnie mi w oko? Proszę bardzo, mogę próbować się powstrzymać ile chcę, ale koniec końców i tak obudzę się z dziurą w pamięci i nową książką w opłaconym zamówieniu (albo w torbie, jeżeli zaćmienie dopadnie mnie przy księgarni stacjonarnej). Co więcej - myślicie, że praca z księgarni potrafi z tego wyleczyć, bo w cały czas macie kontakt wzrokowy z najpiękniejszymi okładkami i możecie je wyeksponować (no niestety często jest tak, że nie możecie) tak, że wszyscy (a szczególnie Wy) będziecie się mogli w nie wpatrywać? Niestety często jest tak, że przychodzicie do pracy po kilku dniach, widzicie od wejścia książkę, która jest piękna - nie znacie ani autora, ani tytułu - a w waszym sercu powstaje myśl - ona jest moja i nic was nie powstrzyma przed zakupem (chyba, że braki w portfelu). Gdyby ktoś się zastanawiał, to historia była oparta na faktach, dziękuję bardzo (i co więcej - minęło już kilka ładnych lat i nadal nie przeczytałam tej książki).
Powiedzmy sobie szczerze, okładka (i wszystko co się na niej znajduje) to jeden z elementów za pomocą którego wydawnictwa mogą zachęcić do przeczytania (a w najlepszej dla nich wersji nawet do zakupu) książki - i jestem nawet skłonna stwierdzić, że to najważniejszy element promocji. Pomyślcie sobie. to co znajduje na froncie trafia do wszystkich materiałów promocyjnych - zaczynając od zakładki, przez billboardy kończąc na reklamach. Nic dziwnego, że wydawnictwa pracują nad tym, żeby okładki wyglądały jak najlepiej. Po za tym sami odpowiedzcie szczerze - ile razy zainteresowaliście się nieznaną książką (i mam tu na myśli, że nie znaliście wcześniej autora i w ogóle nic o niej nie słyszeliście), ale spodobała się Wam okładka?
Chociaż może i okładka to nie wszystko, bo często zachwyt wzbudza całokształt wydania. Twarda oprawa? Kolorowe brzegi stron? Wstążeczka jako zakładka? A może do tego jeszcze obwoluta? A to tylko kilka pomysłów, które przychodzą mi do głowy, kiedy w blogosferze rozpoczyna się dyskusja o pięknych książkach. Przykład? Ostatnio na tapecie wszystkich (w tym i mojej) była Kirke Madeline Miller - dosłownie na każdym fanpage’u, na każdym instagramie można było przeczytać akapity zachwytów nad polskim wydaniem tego tytułu (i nieśmiałe przebąkiwania, wyrażające nadzeję, że zawartość będzie chociaż w połowie tak dobra jak opakowanie).
W psychologii istnieje coś takiego jak efekt aureoli, który polega na tym, że automatycznie przypisujemy pozytywne cechy osobowościowe na podstawie pierwszego wrażenia (lub negatywne - zależy jakie to wrażenie będzie). Dlatego też nie powinno nikogo dziwić, że patrząc na te wszystkie piękne okładki mamy wysokie oczekiwania co do tego, co znajdziemy w środku. I że czasami czujemy się niepewni, kiedyś ktoś zapewnia, że pod tragiczną okładką kryje się cudowna treść.
I nie próbujcie mi wmówić, że zupełnie nie bierzecie pod uwagę okładki przy wyborze kolejnej lektury - no chyba, że te wszystkie recenzje których autorzy zwracają uwagę na wydanie to czysty przypadek, pokazywanie zdobyczy w comiesięcznych stosikach (koniecznie ze zdjęciami!) to tak tylko, żeby zobrazować ile się przeczytało (lub kupiło) a nie pochwalić jakie piękności się przeczytało. Tylko w takim przypadku trochę trudno mi zrozumieć istnienie bookstagramu, ale na pewno to nie jest związane z tym, że książki w instagramowych filtrach wyglądają magicznie.
Okładka to nie wszystko, z czego wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę - brzydkie wydanie chyba nikomu nie przeszkodzi w zakupie wyczekiwanej książki ulubionego autora (chociaż jestem prawie pewna, że komentarze na temat wydania zaleją falą internet). Nie można jednak zaprzeczyć, że podświadomie dajemy się wodzić za nos (a raczej za oczy), kiedy widzimy jak wydane są książki. Warto być tego świadomym, żeby przez przypadek nie skończyć tak jak ja często kończę - z niespełnionymi oczekiwaniami (lub w szoku - w zależności od sytuacji). Ale do tego tematu wrócimy już niedługo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz