Za każdym razem, kiedy zabieram się za pisanie bukszots, okazuje się, że książki o których będę opowiadała mają ze sobą coś wspólnego. Nie inaczej jest i tym razem, bo opowiem Wam o dwóch tytułach o których było bardzo głośno w książkowym zakątku internetów (o tym drugim to będzie jeszcze głośniej, kiedy wyjdzie polska wersja). A ja byłam pewna, że po przeczytaniu dołączę do grona zachwalającego obie książki. Niestety, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, tak się nie stało. A przynajmniej nie w pełni.
Chokshi Roshani - The Gilded Wolves (The Gilded Wolves #1)
Polskie wydanie: Pozłacane wilki, Jaguar, 2019
The Gilded Wolves (w Polsce wydane jako Pozłacane wilki) zapowiadało się wspaniale. Paryż, przełom XIX i XX wieku. Obietnica kolejnego heist story z dodatkiem elementów fantastycznych. A do tego porównanie do Szóstki wron, które koniec końców, zrobiło więcej złego niż dobrego. Przynajmniej w moim odczuciu.
Bo po raz kolejny dostajemy grupę zupełnie różnych osobowości, które zaczynają ze sobą współpracować ze względu na wspólny cel, po czym zaczynają się między nimi wytwarzać inne (momentami nieprzewidziane) relacje. Teoretycznie, taki opis można byłoby przypisać jeszcze wielu innym historiom - w końcu jest bardzo ogólny i czego ja się czepiam. Jednak ukierunkowanie mojego postrzegania tej książki jako historii w stylu Szóstki wron spowodowało, że podczas lektury łapałam się na tym, że w mniejszym lub większym stopniu jestem w stanie dopasować bohaterów z jednej historii do drugiej. Może nie byli oni identyczni, ale jednak na tyle podobni, że czułam się zawiedziona.
Przede wszystkim dlatego, że Ci z Pozłacanych wilków w większości wypadli słabiej niż Ci z porównywanej książki. Wydaje mi się, że w głównej mierze winny jest tutaj ich opis. Nie ukrywajmy, bohaterów jest sporo - na pierwszym planie na pewno mamy piątkę, plus w międzyczasie pojawia się kolejny, który można powiedzieć, że dołącza do ekipy trochę później. Dlatego uważam, że 400 stron to zdecydowanie za mało, jeżeli chodzi o przyzwoite zaznajomienie się ze wszystkimi. Szczególnie, że do tego wszystkiego dochodzi opis świata w którym dzieje się akcja (który trochę różni się od naszego, więc wymaga dobrego opisu). No i akcja też wymaga trochę miejsca na opis.
Przez to wszystko nie byłam w stanie pełni wkręcić się w tę historię. Bohaterowie wydają się sympatyczni, a część z nich jest naprawdę zabawne, ale przez cały czas czułam się jakbym oglądała ich przez szybę, a ich charakterystyka polegała na odhaczaniu kolejnych cech. Z akcją było podobnie - nie można powiedzieć, że nic się nie działo, ale w moim odczuciu brakowało napięcia, które jest wręcz obowiązkowe w tego typu historiach.
Czy to oznacza, że nie warto sięgnąć po Pozłacane wilki? Wcale nie! Pomimo tego, że w kilku kwestiach jestem zawiedziona, uważam, że książka Chokshi Roshani była całkiem sympatyczną lekturą. Kupiły mnie przede wszystkim różnorodne postacie (widać, że autorka starała się, żeby każdy z bohaterów miał zupełnie inna historie i żeby pochodzili z różnych zakątków świata), humor (który powodował, że nie mogłam się powstrzymać od radosnego kwiknięcia w najmniej odpowiednich momentach) oraz świat (a szczególnie zasady nim rządzące, które chociaż nadal nie są w pełni jasne, tak na pewno są czymś z czym się wcześniej nie spotkałam).
Leigh Bardugo - King of Scars (Nikolai Duology #1)
Polskie wydanie: Wydawnictwo MAG, 2019
Na książkę o Nikolaiu (Mikołaju? Nadal nie potrafię się zdecydować co brzmi lepiej), jak było nazywana przez wszystkich King of Scars czekałam od momentu, kiedy postanowiłam dać drugą szansę trylogii Griszy, przy okazji zakochując się w tym bohaterze (z resztą, tak jak to ma większość czytelników). I jak to bywa w takim przypadku (jeden z ulubionych bohaterów plus trwające prawie wieczność czekanie) miałam naprawdę duże oczekiwania. Część z nich została spełniona, a w części czuję pewne rozczarowanie i niedosyt.
Zacznijmy jednak od początku. Tak jak już zdążyłam dopisać w przewodniku po książkach Leigh Bradugo - nie polecam czytać King of Scars bez znajomości poprzednich serii z tego uniwersum. To nie jest już tylko kwestia spoilerów, ale również zrozumienia fabuły. Przyznam szczerze, że nawet sugerowałabym ponowne przeczytanie książek z uniwersum Griszy przed zabraniem się za najnowszą odsłonę, bo co i rusz wspominany jest ktoś, kogo można kojarzyć (albo mogłoby się, gdyby się pamiętało na świeżo co tam się działo).
A teraz przejdźmy do konkretów i jednej z najważniejszych informacji o których powinniście wiedzieć, żebyście się zbytnio nie nastawiali, bo King of Scars nie jest historią o Nikolaiu. Owszem, jest on jednym z głównych bohaterów - ba! nawet część rozdziałów jest pisana z jego perspektywy, ale to nie jest jego historia. Albo inaczej - to nie jest tylko jego historia, bo na pierwszym planie pojawiają się dwie bohaterki, obie doskonale znane czytelnikom Bardugo i w moim odczuciu to właśnie one skradły tę książkę.
I właśnie to właśnie bohaterowie, byli najciekawszym elementem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak zachwycona sposobem w jaki autor scharakteryzował swoje postacie. One nie były typowymi bohaterami książki YA fantasy (chociaż z tym, czy to jest YA to mogłabym trochę dyskutować), to byli ludzie z krwi i kości, którzy byli nie dość, że świetnie przedstawieni to ich motywy idealnie łączyły się z zachowaniem (co niestety czasami szwankuje). Byli tam też bohaterowie za którymi do tej pory nie przepadałam, ale kiedy dostali możliwość wypowiedzenia się, spojrzałam na nich z zupełnie innej strony.
Jeżeli chodzi o wydarzenia, to świat Griszy po raz kolejny nam się rozszerzył w sposób, które w większości przypadków wspaniale łączy się z historią z poprzednich tomów - widać, że Bardugo zadbała o szczegóły. A przynajmniej do pewnego momentu, bo nie jestem w stanie zrozumieć dwóch rzeczy, które zadziały się w King of Scars: podziału książki na dwie, wydaje się osobne historie (które nie dość, że prawie nic nie łączy, to przeskakiwanie między nimi burzyło mi budowane napięcie raz w jednej, raz w drugiej) oraz na co zdecydowała się, jeżeli chodzi o główną intrygę (a może raczej jedną z głównych intryg?).
I jak to pierwsze jeszcze mogę przeboleć, bo pewnie w drugim tomie wszystko pięknie się połączy i będzie miało sens, tak to drugie powoduje, że po zakończeniu lektury chciałam się zapytać: Leigh, ale dlaczego Ty to zrobiłaś? Trudno mi jest nawet wytłumaczyć, co mi się nie podobało bez podawania przykładu. Dlatego musi Wam wystarczyć informacja, że w moim odczuciu, Bardugo poszła w pewnym sensie na łatwiznę? To znaczy, wiecie - to co się wydarzyło nie można nazwać przewidywalnym, po prostu w perspektywie całej serii i tego co się tam działo - no niby pasuje, ale zupełnie mi się to nie podoba.
A jeśli zrozumieliście cokolwiek z mojego tłumaczenia, to mam nadzieję, że się za bardzo nie przeraziliście. King of Scars dobrze jest przeczytać samemu, bo to nadal wciągają historia w fascynującym świecie Griszów.
No i oczywiście mamy tu mimo wszystko więcej Nikolaia. A Nikolaia zawsze warto mieć w historii więcej niż mniej (błagam, niech to stwierdzenie nigdy się nie przeterminuje!).
---
Czytaliście którąś z tych książek? Koniecznie dajcie znać co o niej sądzicie! A jeżeli właśnie jesteście w trakcie lektury czegoś ciekawego, podrzucie tytuł!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz