Podczas promowania czytelnictwa samego w sobie możemy usłyszeć (bądź przeczytać) różnego rodzaju zwroty, żeby nie napisać frazesy, które powtarzane są niczym refren w piosence disco polo.
Jeden z nich dotyczy magicznej właściwości książek, które mogą nas przenieść do innego świata. Muszę przyznać, że nigdy się nie zastanawiałam się nad głębszym sensem tego stwierdzenia. Wtem przyszedł moment, kiedy postanowiłam stworzyć listę światów książkowych do których fajnie byłoby się wybrać podczas wakacji. I żeby nie było - ja naprawdę nad tym długo myślałam (bo tak jak zwykle u mnie bywa, pomysł powstał już jakiś czas temu, a jego wykonanie jakimś dziwnym trafem było odkładane na coraz to późniejszy termin). Aż do teraz, kiedy po całej tej długiej analizie stwierdziłam, że nie jestem w stanie przygotować takiej listy.
Bo tak naprawdę, wszystkie światy, którymi jestem zafascynowana i o których mogłabym napisać, że chciałabym się tam wybrać i przeżyć przygodę, czy chociaż poznać tych, których historia gra tam pierwsze skrzypce, są światami w których bym długo nie przeżyła. I żebyście mieli jasność, mam na myśli te światy o których czytam - czyli głównie nad tymi fantastycznymi i sci-fi.
Zacznę od skrajnego przykładu, który pokazuje, że jednak czytelnicy nie są masochistami i jakiś tam instynkt zachowawczy mają. Kojarzycie, żeby ktokolwiek powiedział Wam, że chciałby się znaleźć w świecie Igrzysk śmierci?
No właśnie!
(a jeżeli ktoś naprawdę Wam kiedyś tak powiedział, to proszę, sprawdźcie czy u tej osoby wszystko w porządku)
Na kompletnie drugim końcu skali mamy za to Harry’ego Pottera, gdzie trudno znaleźć osobę, która przeczytała czy obejrzała tę historię i nie czekała na list z Hogwartu (nawet jeśli miała więcej niż 11 lat w momencie lektury, wiecie jak to jest z biurokracją). I oczywiście, sama stałabym w pierwszym rzędzie i ekscytowała się, gdyby była taka możliwość, ale z drugiej strony… Dlaczego?
W końcu chociaż magia wydaje się fajną sprawą, tak jak się nad tym mocniej zastanowić, to czarodzieje wcale nie mają prostego życia. Nawet jeśli założymy, że przeniesiemy się w spokojne czasy (znaczy takie, gdzie Voldemort nie siał paniki), to czeka nas ogromna liczba zasad i bycie cały czas czujnym. CAŁY. CZAS. Bo przecież w każdej chwili można zostać zauważonym przez mugoli. No chyba, że jest się w miejscu tylko dla czarodziejów, ale wtedy za to można oberwać jakimś zaklęciem, czy nie wiem… Zostać zaatakowanym przez fantastyczne zwierzę. A Hogwart? Czy wy wyobrażacie sobie, ile trzeba byłoby się uczyć? I może transfiguracja wydaje się na pierwszy rzut oka fajniejsza niż matematyka, tak obstawiam, że po dwóch lekcjach z chęcią wróciłabym do rozwiązywania zadanek.
Podobnie ma się sprawa w przypadku książek typu paranormal romance - ja nie wnikam kto ma jakie preferencje, ale patrząc na najbliższe (no i może trochę dalsze) otoczenie bohaterek, których wybrańcami są wampiry, to bardziej prawdopodobne będzie raczej zostanie uśmierconym przez supernaturalne stworzenie niż znalezienie takiego, co się dla nas (Was?) zmieni i przejdzie z Wami na drogę miłości. Plus nie wiem czy to jest nawet wykonalne, bo jak popatrzymy na to jakimi bohaterkami są panny w których gustują wampiry czy inne wilkołaki (patrzę na Ciebie Bella. I na Ciebie Elena też!), to tak trochę nie jestem pewna, czy w prawdziwym świecie można być aż tak irytującym.
To może zostańmy Nocnymi Łowcami? Walczmy z tymi niedobrymi potworami i demonami, miejmy supermoce dzięki ładnym tatuażom i w ogóle bądźmy ładni, bo nie ma nieładnych Nocnych Łowców. I będziecie mogli zwiedzać różne kraje, dzięki portalom i w ogóle będzie super. Tylko nie wiem, czy pamiętacie, że no… Przewidywana średnia życia Nocnych Łowców jest strasznie niska, no bo… Narażają życie, żeby chronić resztę ludzi od potworów i demonów? I nawet nie zaczynajcie, że moglibyście być któryś z nadnaturalnych stworzeń - czy wiecie ile zasad muszą przestrzegać, żeby przypadkiem (albo nie przypadkiem) nie zginęli? Czy wyobrażacie sobie jakie to musi być męczące?
Zaczęłam się zastanawiać, czy może któraś z historii z elfami, czy faerie nadawałaby się do wycieczki, ale też nie! Nie dość, że mówią zagadkami (od których może rozboleć głowa, bo wszystko fajnie, pięknie ale spróbuj przeprowadzić jakąkolwiek rozmowę w taki sposób, jeżeli nie jest to zagadka, która ma Ci pomóc w dalszej wyprawie mającej na celu uratowanie świata) to dodatkowo/lub nie potrafią kłamać, więc mówią wszystko w taki sposób, że nawet jeśli zagadki słowne, to Wasze drugie imię (co byłoby fascynujące, dajcie znać!) to na pewno załatwią Was tak, że się nie pozbieracie przez… Pewnie nigdy.
No chyba, że weźmiemy pod uwagę jeszcze świat(y?) stworzone przez Sarah J. Maas. Wtedy mamy terytorialnych Fae, jeżeli ktoś chciałby wybrać się w podróż w celach matrymonialnych, ale znowu - przeżywalność wygląda słabo, patrząc na nieprzewidywalność rządzących i piszącej (musiałam).
A może podróże w czasie? A może warto byłoby się wcześniej zapoznać ze zjawiskiem efektu motyla, który nieważne jaki bardzo się starasz i tak Cię dopadnie. Serio, nawet Marvela dopadł.
Po tych wszystkich rozkminach, kiedy zaczęło mi brakować pomysłów, spojrzałam na półkę i spróbowałam znaleźć, czy może któryś z autorów, jednak stworzył świat do którego warto byłoby się wybrać, żeby było przyjemnie. Pech chciał, że mój wzrok trafił akurat na mój zbiór książek V.E. Schwab i Jaya Kristoffa, więc nawet nie próbowałam zastanawiać, się dlaczego ktoś chciałby się do światów przez nich stworzonych wybrać.
Podsumowując, może i fajnie byłoby zwiedzić światy, którymi się zachwycamy podczas lektury, ale wydaje mi się, że prawdopodobieństwo przeżycia w nich wyglądałoby dość marnie. A ja chyba jednak bardziej wolę być żywa, niż przeżyć niesamowitą przygodę w świecie o którym czytałam.
Dlatego ja to chyba jednak wolę pojechać sobie gdzieś nad morze, o!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz