Kilka dni temu zostałam zmuszona przez swoją garderobę (a raczej przez braki w niej) do pojawienia się w centrum handlowym. Co spowodowało, że naszło mnie na przemyślenia - może nie tyle związane z samą popkulturą, ale ona też zaczyna dodawać swoje trzy grosze do tego o czym zaraz się przekonacie.
Ja naprawdę staram się wszystko zrozumieć.
Może nie tyle co wykazać zrozumienie dla niektórych rzeczy (bo każdy ma swoje granice), ale przynajmniej zrozumieć dlaczego niektóre sytuacje mają miejsce.
Ale dlaczego producenci i sklepy (wina podwójna, bo bez jednego nie byłoby drugiego) coraz wcześniej zaczynają przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia, to ja nie jestem w stanie zrozumieć. Znaczy doskonale wiem o co chodzi (o to co zwykle - kasę), ale nie jestem pewna w jakim stopniu wcześniejsze rozpoczęcie sezonu ma w czymkolwiek pomóc.
Oczywiście, oprócz stresowania ludzi, że muszą już teraz wszystko kupić i to już zaraz za chwilę. Jak jeszcze kilka lat temu można się było zaśmiać, że w ciągu jednego dnia wystrój galerii handlowych zmieniał się ze zniczy i kwiatów (ewentualnie halloweenowych dekoracji) w renifery i bałwanki, tak w tym roku granice zostały całkowicie przekroczone - jeden z sieci sklepów wrzuciła bożonarodzeniowe ozdoby już w sierpniu. To już przestaje być kwestia wyścigu, kto zacznie szybciej puszczać w radiu Last Christmas, żeby się pośmiać. Przy okazji czego warto zwrócić uwagę, że coraz wcześniej wypuszczane są również książki czy filmy świąteczne (wątpliwej jakości, jeśli ktoś by się pytał), o tym, że jest ich coraz więcej już nie wspominając.
To wszystko skłoniło mnie do bardzo smutnej refleksji, że chyba trochę zaczynamy przesadzać. I że chyba nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak bardzo może to może na nas wpływać. Od kilku lat, podczas rozmów ze znajomymi zaczął pojawiać się temat pędzącego czasu - co z jednej strony jest zrozumiałe, bo wszyscy jesteśmy po studiach, każdy kolejny rok to coraz mniejsza część naszego życia, ale z drugiej strony, to wszystko co się dzieje wokół też się do tego dokłada.
Bo w końcu żyjemy co najmniej kilka miesięcy do przodu. I chociaż Święta Bożego Narodzenia w tym roku są tego najlepszym przykładem, tak kiedy o tym pomyślicie to dotyczy to każdej okazji. Ledwo zacznie się wiosna, a już sklepy pełne są strojów kąpielowych i jeżeli swój urlop zamierzacie wykorzystać w drugiej połowie lata (lub nawet we wrześniu) to musicie swoje zakupy zaplanować dużo wcześniej. Zamiast cieszyć się chwilą, zaczynamy myśleć, co już teraz musimy zrobić dużo wcześniej.
Przez co bardzo łatwo wpaść w spiralę stresu i gonienia za czymś, czego tak naprawdę nigdy się tak naprawdę nie osiągnie. Bo zaczynamy myśleć o Świętach już w październiku a w momencie kiedy w końcu do nich dotrzemy, już myślimy o tym co będzie w lutym. I zamiast się cieszyć, że jesteśmy w tym miejscu do którego dążyliśmy, wypatrujemy od razu czegoś daleko. Po co?
Nie jestem do końca pewna, co można robić, żeby chociaż trochę tego stresu z życia do przodu zlikwidować. Wiem co sama robię w takich przypadkach - w około świątecznym czasie staram się unikać dużych skupisk sklepów. W internecie nie klikam, ani nie wyszukuję świątecznych tematów, bo algorytmy by mnie zjadły (chociaż czasami i tak się zastanawiam, czy na pewno dostaję wyniki od algorytmów na podstawie tego co szukałam, ale to już trochę inna historia), a kiedy przychodzi czas na Święta, skupiam się na tym co dla mnie naprawdę ważne i staram się zatrzymać, chociaż na te kilka dni.
A co Wy sądzicie o takim coraz wcześniejszym przygotowywaniu się do Świąt? Też czujecie tę presję i stres, że chociaż mamy kilka tygodni (czy nawet miesięcy) to już musicie coś działać? A może w ogóle się tym nie przejmujecie - koniecznie dajcie znać, bo jestem bardzo ciekawa co o tym sądzicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz