20:37

[Popkulturowe wyznania eM] Nie lubię nadmiaru szoku



Wszystko zaczęło się od seriali HBO - a dokładniej od oryginalnych seriali HBO o których zawsze było głośno i/lub które były zachwalane ze wszystkich (no prawie wszystkich) stron. A im więcej robiło się szumu tym bardziej chciałam sprawdzić o co w tym wszystkim chodzi - bo chociaż wiem, że rozgłos nie oznacza, że coś jest dobre, to przynajmniej próbuję zrozumieć co ludzie w tym widzą.


Za każdym razem, kiedy próbowałam oglądać seriale HBO, po kilku odcinkach przychodził moment w którym nie byłam w stanie oglądać ich dalej. W przeszłości była to zarówno Czysta Krew jak i Tudorowie. Przez długi czas nie mogłam zrozumieć dlaczego tak się dzieje, w pewnym momencie zastanawiałam się, czy może ze mną jest coś nie tak, skoro nie potrafię dostrzec w tych serialach tego co inni. Nawet nie myślałam o polubieniu - po prostu o zrozumieniu fenomenu. Jednak minęło trochę czasu, miałam styczność z różnymi źródłami kultury aż przyszedł czas na hit, którym stała się Gra o tron. I tak jak w przypadku poprzednich tytułów, starałam się dać szansę, jednak najdalej dotarłam chyba do 4 odcinka. I znowu zaczęłam się zastanawiać, co spowodowało, że nie byłam w stanie obejrzeć nic więcej. Tym razem jednak udało mi się zrozumieć co mnie tak odpycha. 


A było to epatowanie przemocą i wulgarnością. I żebyście teraz dobrze to zrozumieli, skąd wiem, że to o to chodziło: chociaż nie udało mi się obejrzeć więcej odcinków, tak przez kilka sezonów czytałam skróty czy streszczenia odcinków Gry o tron (nie wspominając o licznych teoriach). Nie potraficie sobie wyobrazić miny moich znajomych, kiedy mówiłam, że nie oglądam serialu a doskonale wiedziałam co się w nim dzieje. Bo z punktu widzenia historii oraz bohaterów - z chęcią bym go obejrzała. To co mi to uniemożliwiło to sposób w jaki zostało to pokazane na ekranie. 


Jednocześnie muszę zaznaczyć, że nie mam nic przeciwko pokazywaniu na ekranie (czy opisywaniu w książkach) przemocy czy wulgarnego zachowania. Cała rzecz polega jednak na tym, żeby wiedzieć kiedy tego użyć i w jaki sposób, aby uzyskać odpowiednią reakcję od widza czy czytelnik. Albo w odpowiedni sposób przedstawić historię czy bohatera. Niektórzy jednak zapominają, że mamy (co najmniej) dwie płaszczyzny, które się na to składają. Pierwsza to to, co się naprawdę dzieje, czyli to, co faktycznie miało miejsce czy jak zachowali się bohaterowie. Druga to ta, w jaki sposób zostanie to opisane. Możemy mieć dwa identyczne wydarzenia, ale sposób w jaki zostaną opisane i jakie środki zostaną do tego użyte ma ogromny wpływ na to jak je odbierzemy. Wiecie, nie oczekuję, że nagle średniowieczni najeźdźcy będą tylko ogłuszali przeciwników, a dresiarze zaczną mówić poetycką polszczyzną. Doceniam, kiedy twórca używa wulgaryzmów czy obrazowych opisów przemocy, bo chce coś przekazać. A nie jedynie szokować. Trochę sama po sobie wiem, jaką ma to moc - w codziennym życiu niezbyt często przeklinam, ale jak już to zrobię, to zaskoczenie (a czasem nawet przerażenie) w oczach ludzi, którzy mnie znają pozwala mi mieć pewność, że mój cel, podbicia emocjonalności wypowiedzi, został osiągnięty. 


Dlatego chciałabym, żeby zabiegi o których piszę były odpowiednio używane, bo niestety coraz częściej wygląda na to, że epatowanie przemocą i seksem na ekranie ma na celu jedynie szokować widza - i recenzentów - tak żeby o danym dziele zrobiło się głośniej. Wiecie, nie ważne jak mówią, ważne, żeby mówili. I jak użycie ekstremalnych środków pozwala na zwrócenie uwagi na pewien problem, czy pozwala lepiej wybrzmieć emocjonalnie, nawet poprzez wspomniane wcześniej szokowanie, tak wykorzystywanie ich coraz częściej, powoduje że do pewnych praktyk przyzwyczajamy się a wręcz zaczynają być dla nas czymś normalnym (nawet podświadomie). Powoduje to, że żeby wywołać tę samą reakcję, twórcy muszą przesunąć już naruszoną granicę szoku i pójść o krok dalej. Więcej krwi. Więcej brutalności. Więcej seksu. Przy czym niektórzy tak się na tym skupiają, że często zapominają, że ich twór powinien tworzyć spójną całość i nie wiem, może posiadać jakieś związki przyczynowo skutkowe? A potem jak całość trzeba kończyć, to okazuje się, że nagle wątki łączone są bez ładu i składu. Czasami tęsknie za seriami (częściej tymi do oglądania niż czytania, bo te do czytania jeszcze dają radę), gdzie widać, że twórca ma konkretny pomysł, którego trzyma się od początku do końca i nagle nie zmieni zdania jak to wszystko ma wyglądać, przy okazji wprowadzając rzeczy tylko po to by zszokować. 


Warto tu też wspomnieć o części autorów książek młodzieżowych, którzy prawie na siłę muszą wrzucić do swoich historii jak najwięcej seksu, przekleństw i przemocy (w różnych proporcjach), żeby tylko nikt przypadkiem nie pomyślał, że nadal piszą książki dla dzieci - no nie, oni są teraz fajni i mogą być niegrzeczni. I tak, patrzę w tym momencie m.in. na Leigh Bardugo i Sarah J. Maas. 


Dlatego chociaż doceniam niespodziewane zwroty akcji, czy przedstawianie bohaterów czy sytuacji w sposób, który spowoduje u nas dyskomfort, jednak szokowaniu jedynie dla szokowania mówię nie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © eM poleca , Blogger