W świecie moli książkowych bardzo często rozmawiamy o tym co lubimy a czego już niekoniecznie zarówno jeśli chodzi o zawartość książek (czyli motywy, bohaterowie, sposób pisania) jak i wszystko dookoła nich (zakładki, świeczki i inne gadżety). Mówimy też o okładkach, ale to raczej pod względem tego czy dana okładka nam się podoba czy też nie (im większa skrajność, tym o okładce głośniej). Ostatnimi czasy coraz częściej przyglądam się okładkom i książkom trochę inaczej - a przynajmniej wydaje mi się, że zaczęłam zwracać uwagę na rzeczy, które są czasami pomijane a mogłyby być bardzo przydatne dla czytelników a jednocześnie zauważyłam rzeczy, które moim zdaniem moglibyśmy pożegnać. Najpierw skupimy się na tych pierwszych.
Zaczniemy od czegoś co może wydawać się oczywiste a wcale takie nie jest - chodzi o oznaczenie numeru tomu i informacji o tytułach, które znajdują się w serii. Nie zliczę ile razy będąc w księgarniach, musiałam odpalać internet, żeby dowiedzieć się, czy książka, którą trzymam w ręku nie jest przypadkiem częścią serii. I jak w przypadku pierwszych części i ostatnich można liczyć na słowa w opisie, które nas na to naprowadzą, tak w przypadku kontynuacji bez informacji o tym ile tomów ma seria, możemy co najwyżej rzucić monetą. Nie pomaga też brak czegoś, co do tej pory było normą w książkach - czyli wyszczególnionej listy już wydanych części serii w środku książki. Oczywiście, są serie, które są bardzo dobrze oznaczone, jednak przeglądając moją własną biblioteczkę, zauważyłam ze smutkiem, że takie oznaczenie, nie jest tak oczywiste jakby mogło się wydawać. A szkoda.
Kiedy autor pisze serię książek na bieżąco i każda kolejna część wydawana jest co kilka lat, chyba nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że przydałoby się przed przeczytaniem najnowszego tytułu odświeżyć sobie to co działo się w poprzednich częściach. Tylko jak to zrobić? Najczęściej opcje są dwie: albo robi się rereading wszystkiego co jest dostępne, ale stwierdza się, że jakoś to będzie i w trakcie na pewno sobie przypomni (spoiler alert: nigdy tak się nie dzieje). Można jeszcze szukać streszczenia w internecie, ale czy nie lepszym sposobem na ten problem, byłoby po prostu umieszczenie streszczenia przez samego autora na początku książki? Pomyślcie - dużo czasu by mu to nie zajęło a streszczenie z perspektywy autora pozwala na zwrócenie uwagi na to, co faktycznie można sobie przypomnieć.
Tak samo jak widzę same zalety rozpoczęcia oznaczania książek czymś, co już od lat z powodzeniem oznaczane jest w fanfiction - a mianowicie trigger warning. Są tematy o których ludzie z różnych przyczyn nie chcą czytać. Wprowadzenie informacji o najbardziej triggerujących motywach pomogłoby lepiej wybierać ludziom książki dla siebie - tym samym można byłoby też zmniejszyć rozczarowanie pojawiające się w recenzjach. Oczywiście wszystko z głową - nikt nie oczekuje, żeby wszystko zostało wypisane, tylko te elementy, które mogą być najbardziej kontrowersyjne. A jeśli chodzi o możliwość zaspoilerowania - odpowiednio opisane triggery mogą pomóc, a jeśli przez nie historia ma stracić, to należy sobie zadać pytanie, czy przypadkiem nie została napisana tylko po to, żeby szokować.
Zostając przy spoilerach, przejdziemy do rzeczy, których pozbyłbym się z książkowych okładek. Mamy 2021 rok a nadal na okładkach książek czy informacjach od wydawcy można się spotkać z opisem prawie całej historii książki lub nawet kolejnych części. Dlaczego? Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że przyjdzie kiedyś czas, że takie informacje nie będą się pojawiały.
Tak samo jak mam nadzieję, że doczekamy się czasów, kiedy tytuł bestsellera New York Timesa nie będzie przyklejany na okładkę. Bo nie wiem, czy wiecie ale to, że książka sprzedaje się w dużych ilościach, nie oznacza wcale, że jest dobrą książką - to się tyczy tak naprawdę wszystkich książek dumnie nazywanych bestsellerami. Dlatego dodawanie takiego tytułu wcale nie jest niczym specjalnym. A w jaki sposób taki tytuł się dostaje i ile trzeba sprzedać, aby go uzyskać - kiedyś o tym porozmawiamy.
Podobnie sprawa ma się z blurbem od autorów na danej książce. Nie wiem czy wiecie, ale tacy autorzy zazwyczaj są odpowiednio dobierani, żeby przyciągnąć dany rodzaj czytelników. Coś na zasadzie obwołania książki kolejny Harrym Potterem czy Zmierzchem, tylko może w trochę bardziej subtelny sposób. Czy (zazwyczaj) jedno słowo od znanego autora powinno mieć aż takie zacznie? Moim zdaniem niekoniecznie, szczególnie, że im więcej takich blurbów i informacji o byciu bestsellerem przy dość nowym tytule, tym bardziej czuję, jakby wydawnictwo na siłę chciało mi wepchnąć tę książkę.
Takich przykładów, zarówno tego co powinno się pojawić w książkach a czego nie potrzebujemy na pewno jest więcej i jestem przekonana, że sami macie własne pomysły jak to powinno wyglądać, dlatego z chęcią o nich przeczytam! Czy jest coś, czego Wam w książkach brakuje? Albo może macie element za którym nie przepadacie i z chęcią byście go usunęli na zawsze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz