Nie wiem kiedy, ale właśnie minęło dziewięć lat od momentu, kiedy na tym właśnie blogu pojawił się pierwszy post. Patrząc na to jak zmieniła się blogosfera (bardzo) i ile razy miałam ochotę wszystko rzucić w cholerę (częściej niż myślicie) to to, że eM poleca nadal istnieje jest nie lada wyczynem. Nie wspominając już o tym, że mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że jest to najdłużej działający projekt w moim wykonaniu.
Wszystko zaczęło się od tego, że ludzie mieli mnie dosyć. A raczej mojego gadania na żywo o popkulturze - o tym, że powinnam dorosnąć i zacząć interesować się prawdziwym życiem, słyszałam tyle razy, że aż w końcu przestało to robić na mnie wrażenie. Bo tak naprawdę, co jest tego wyznacznikiem? Po latach wiem, że jeśli fascynowanie się szeroko rozumianą popkulturą, dyskusje na ten temat i odkrywanie nowych horyzontów to bycie dzieckiem - to ja nigdy nie chce dorosnąć.
Blogowanie na samym początku było dla mnie dziecinnie proste. Od samego początku wiedziałam, że nie chce iść utartymi ścieżkami recenzji, bo przecież ja recenzji nie potrafię pisać (za wbicie mi tego i innych rzeczy, z którymi potem musiałam walczyć, do głowy serdecznie nie-dziękuję mojej polonistce), ale mam coś co mnie samą zawsze przekonuje do przeczytania, czy obejrzenia czegoś - emocje. I to właśnie o nich i na ich podstawie chciałam pisać. Wiecie, że pierwsze posty dzięki temu potrafiły powstać w ciągu godziny? Ha! Pamiętam jak potrafiłam pisać post przed samym wyjściem na zajęcia na studiach. Nie mówiąc o eMniusach, których część powstała na moim pierwszym smartfonie na korytarzach uczelni. Aż mnie ciarki przechodzą, jak przypomnę sobie, ile trzeba było się wtedy naklikać.
Wracając do tych postów, nie powiem, żebym była z nich teraz zadowolona. Pisałam tak, że nawet mi teraz ciężko jest zrozumieć, o co chodziło. Ale nie wstydzę się tego, bo w miarę upływu czasu widać jak na dłoni jak zmienia się nie tylko sposób pisania ale i moje podejście do niego. Zaczynałam pisać posty w trzeciej osobie - było mi z tym wtedy o tyle łatwiej, że miałam wrażenie, że to nie ja się wypowiadam a ktoś inny. Że ta eM, to taka ściana, dzięki której łatwo było mi z siebie wyrzucić wszystko, o czym myślałam na temat danej książki, serialu, czy czego tam wymyśliłam. Chociaż nie powiem, moment, w którym śmieje się z własnych sucharów, jest całkiem satysfakcjonujący.
Wszystko zaczęło się sypać, kiedy skończyłam studia. Nigdy nie byłam wybitnym blogerem, jeśli chodzi o regularność publikowania postów na blogu. Do dziś wypomina mi się wymówki związane z brakiem czasu spowodowanym pisaniem sesji, co w ekstremalnych warunkach potrafiło przeciągnąć się do kilku miesięcy (wymówka, nie sesja - całe szczęście). I słusznie. Jednak kiedy skończyłam studia i zaczęłam pracować, poczułam się jakby moja cała struktura organizacyjna upadła o ziemię i się potłukła. Bardzo długo nie mogłam się ogarnąć, a co za tym idzie, byłam bardzo bliska porzucenia bloga, bo nie dość, że nie byłam zadowolona z tego co robię, to jeszcze (a wręcz przede wszystkim) prowadzenie go przestało sprawiać mi frajdę.
Jednak wróciłam. Trochę wyciągnięta za uszy, z nowymi pomysłami a co więcej z nowymi tematami, bo właśnie w 2018 pojawił się już na dobre temat koreańskiej popkultury. I z nowym podejściem, bo przyszedł ten moment, w którym stwierdziłam, że pisanie w trzeciej już mnie nie satysfakcjonuje. Zaczęły się pojawiać serie postów - bukszots, zagraniczne zapowiedzi, przewodniki po książkach, które pomogły wprowadzić trochę struktury.
Wtedy też zaczęło docierać do mnie, że są takie tematy, o których wiem jednak trochę więcej niż inni i że mogłabym zacząć wykorzystywać swoją wiedzę. Nie powiem, żeby proces uświadamiania się skończył, bo należę do osób, które zasadniczo zakładają, że ogólnodostępna wiedza jest wykorzystywana i tylko się dziwi, że jednak tak nie jest. Dlatego świadomość tego, że mogę być dla kogoś rzetelnym źródłem informacji jest dla mnie zarówno zadziwiająca jak i budująca, że coś co tworzę nie idzie jedynie w przestrzeń, ale ma również odbiorców.
Bo może i zmieniłam podejście do blogowania jako takiego, tak nadal jest mi niezmiernie miło, że są ludzie, którzy czytają i wręcz czekają na to, jak coś nowego się pojawi. Przez to jest mi momentami niezmiernie głupio, kiedy obiecane posty się nie pojawiają, bo z regularnością mimo zmian w nastawianiu jest czasami lepiej a czasami gorzej. Dlatego chciałabym w końcu wyjaśnić, czemu tak się dzieje.
Jestem złotą rybką. I mam ludzi, którzy mogą to potwierdzić. W moim mózgu kotłuje się bardzo dużo myśli i nawet w trakcie rozmowy muszę się mocno pilnować, żeby trzymać się tematu i nie wypalić czegoś z zupełnie innej beczki albo wyprzedzającego rozmowę o kilka kroków, bo o czymś pomyślałam, nie opowiedziałam swojego procesu myślowego, tylko przeskoczyłam do przodu wywołując u rozmówcy zmieszanie. Tak samo wygląda u mnie proces twórczy, co kończy się na tym, że jeśli nie mam wszystkiego dokładnie zaplanowanego i nie skupię się na jednej rzeczy, to może się okazać, że zamiast na pisaniu, skończę na reasearchu najbardziej randomowych rzeczy (albo oglądania randomowych filmików), które do tekstu na pewno mi się nie przydadzą. Raz, czy dwa może to być nawet fajne, ale w moim przypadku wiem, że muszę uważać bo inaczej nic nie zrobię. Serio.
Szczególnie teraz, bo tak jak wszystkim sytuacja związana z pandemia dała mi się we znaki. Zmiany i różne wydarzenia w życiu prywatnym połączone z przejściem na całkowitą pracę zdalną nie były dla mnie najlepszą kombinacją. Teraz jest już trochę lepiej, coraz częściej wiem jak zaplanować, żeby w końcu coś zrobić, ale nadal niestety pojawiają się momenty, kiedy siedzę i patrzę się w pusty dokument z zamiarem napisania czegoś, nawet z planem na to jak to zrobić a nic z tego nie wychodzi.
Zauważyłam też, że dużo wolniej zaczęłam konsumować popkulturę. Przestało mi zależeć na tym ile przeczytam czy obejrzę a staram się dobrać wszystko tak, żeby sprawiało mi to przyjemność. Chociaż stare nawyki czasami przypominają o sobie i momentami mnie stresują, tak podejście do tego z dystansem zaczyna mi się coraz bardziej podobać.
Jakie mam plany, jeśli chodzi o przyszłość bloga? Nie mam takich, bo jakoś tak wychodzi, że wszechświat uwielbia śmiać się z moich planów i robić wszystko, żebym ich nie wykonała. Dlatego będzie, co będzie. Pomysły mam, wszystkie są spisane w zeszycie a nowe dochodzą prawie każdego dnia - więc tematów raczej mi nie zbraknie. Oby nie zabrakło mi tylko chęci.
Bo pisanie bloga, to tak naprawdę całkiem fajna sprawa. Pisałam już o tym jak zauważyłam poprawę w tym jak piszę i o tym jak miło mi być źródłem informacji. Nie mogę nie wspomnieć też o bardzo ważnej części tego wszystkiego - czyli o ludziach. Zarówno tych, którzy są czytelnikami od początku, tych, którzy pojawili się dopiero niedawno jak i tych którzy znaleźli się przez przypadek. Nie ważne czy się wypowiadacie, czy tylko zerkacie - cieszę się, że jesteście. I mam nadzieję, że mimo wszystko zostaniecie.
Na koniec podziękowania dla wszystkich tych, których dzięki blogowi poznałam i z którymi utrzymuję kontakt, nawet jeśli niektóre z Waszych blogów pokryły się kurzem. Dzięki, że jesteście, dzięki że mogę z Wami ponarzekać i dziękuję, że potraficie mnie kopnąć w tyłek nawet na odległość.
xoxo
eM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz