Dawno, dawno temu, a tak dokładnie to na początku 2018 roku, po miesiącach marudzenia, że zamówiłabym sobie jakąś książkową subskrypcję, w końcu zdecydowałam się na The Willoughby Book Club. Polegało to na tym, że po uzupełnieniu krótkiej ankiety dotyczącej swoich preferencji, wybierano i wysyłano mi książkę, która powinna trafić w moje gusta. Co było bardzo kuszącą propozycją. W końcu nie tylko miało mi to dać możliwość rozszerzenia swojego czytelniczego horyzontu, ale obiecałam sobie, że pozwoli mi to również przełamać moje niezdecydowanie, jeśli chodzi o wybór kolejnej lektury.
No cóż, nie udało się. W teorii wyglądało to dobrze, jednak kilka czynników sprawiło, że nie zdecydowałam się na przedłużenie subskrypcji. Po pierwsze, bardzo irytowały mnie problemy związane z dostawą. Paczki szły z Anglii (same książki było anglojęzyczne) i zamiast obiecywanych dwóch tygodni, czekałam na każdą co najmniej miesiąc - a dostawa była dodatkowo płatna. Do tej pory żadnej z otrzymanych książek nie przeczytałam, bo nie zainteresowały mnie na tyle, żebym to zrobiła. Plus przekalkulowałam sobie, że jednak w sumie bardziej opłaca mi się samej wybierać książki po angielsku, które chce kupić, niż pozostawić to losowi. Jednak cały czas myślałam o tym, jak fajnie byłoby, gdyby coś takiego (albo chociaż coś podobnego) pojawiło się w Polsce.
I wiecie co? Marzenia się spełniają. Tylko czasami trzeba poszukać informacji na ich temat, bo może się okazać, że coś co chcieliśmy mieć jest już od jakiegoś czasu w naszym zasięgu. Bo dosłownie w zeszłym tygodniu dowiedziałam się o istnieniu Biblioteczka.net, czyli o polskiej subskrypcji książek dobieranych dla Was. Niewiele myśląc - zdecydowałam się ją wypróbować.
Zasada funkcjonowania jest bardzo podobna.
Wybieramy gatunki książek, które chcielibyśmy otrzymać (w moim przypadku jest to: Fantasy, Literatura obyczajowa/Romans, Reportaż/Literatura Faktu, Sci-fi). Istnieje również możliwość wgrania zasobu swojego Goodreadsa, jednak trzeba pamiętać o aktualizacji tej części. Co ciekawe (i bardzo kuszące) wybieramy również ilość książek, którą chcemy otrzymywać: 1, 3 lub 5 (ja wybrałam jedną, bo i tak ostatnio niewiele czytam, ale miejsca na półkach wcale nie ma więcej). Sposoby dostawy, które są już wliczone w cenę, mamy dwa: kuriera oraz paczkomaty. A jeśli zdecydowalibyście się na zamówienie - przeczytajcie regulamin, żebyście mieli pewność jak wszystko wygląda czasowo.
W sumie zapłaciłam 29 złotych. Powiedzmy sobie szczerze, nie jest to duża kwota. Zamówienie złożyłam 4 sierpnia i tego samego dnia (a dokładnie w 3 godziny), było już spakowane i zgłoszone w systemie Inpostu. Samą książkę odebrałam w piątek, 6 sierpnia. Jeśli chodzi o to co dostałam, to widzę, że prawdopodobnie ktoś faktycznie sprawdził, co ostatnio czytam. Dopiero niedawno zaczęłam swoją przygodę z reportażami, a właśnie reportaż otrzymałam - Bardzo martwy sezon Marcina Kołodziejczyka. Sama bym tej książki nie wybrała, więc rozszerzanie horyzontów czytelniczych na plus. Zobaczymy jak przypadnie mi do gustu treść.
Jestem bardzo ciekawa co przyjdzie do mnie w kolejnych miesiącach, powiedziałam sobie, że będę testowała tę usługę przez trzy miesiące - po nich postaram się do Was wrócić z moją opinią na jej temat. Bo żeby nie było - to nie jest post sponsorowany. Chyba, że sponsorem można nazwać moją ciekawość. Jeśli ktoś już korzystaj z tej subskrypcji - koniecznie dajcie znać, jak Wam się sprawdziła!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz