Przyszedł czas na kolejne bukoszts w których tym razem znajdzie się miejsce na dwa najbardziej widoczne w tym roku trendy, jeśli chodzi o polskie wydawnictwa. Pierwszym z nim jest motyw szeroko pojętych wiedźm. Natomiast drugi to pokłosie coraz bardziej widocznego w Polsce zainteresowania Koreą Południową.
Jakub Ćwiek - Panie Czarowne
Panie Czarowne to pierwsza książka Jakuba Ćwieka, którą miałam okazję przeczytać i bardzo możliwe, że nie ostatnia.
Jestem bardzo miło zaskoczona, że ktoś zdecydował się wykorzystać motyw wiedźm, ale nie dodawał na siłę elementów słowiańskich, za to skorzystał z miksu różnych wierzeń i motywów. Co ciekawe, przez to że całość ma miejsce we współczesnej Polsce a we wszystko wplecione są aktualne problemy zarówno starsze jak i nowsze, całość nabiera takiego realizmu, że gdyby ktoś mi powiedział, że te wydarzenia naprawdę miały miejsce - zupełnie nie byłabym zdziwiona.
Jedyne co na początku mi przeszkadzało, to to że zostałam wrzucona w środek akcji i do pewnego momentu trudno było mi się połapać kto jest kim i z czyjej perspektywy obserwujemy wydarzenia. Chociaż miało to swój urok, bo mogliśmy powoli i nienachalnie poznawać ich historię, tak momentami miałam wrażenie, że o tych o których chciałabym i powinnam wiedzieć więcej wiem mniej, niż o tych, którzy są na dalszym planie.
Agnieszka Sorycz - Północny Sabat (Na skraju burzy #1)
Nie wiem czemu o tej książce nie jest głośniej w książkowym świecie. Nie jest to może odkrywcza historia, ale jest w niej coś, co nie pozwoliło mi się od niej oderwać. Bardzo możliwe, że jest to kwestia tego, że właśnie w niej dostałam rzeczy, których brakowało mi w innych historiach.
W skrócie - Północny Sabat to trochę taki paranormal romance, ale jednak bardziej skupia się na tej części paranormal niż romance (co wychodzi na dobre). Do tego dziejący się w Polsce (w Warszawie i okolicach i to tak, że nawet ja wiedziałam mniej więcej gdzie są bohaterowie) i z całkiem przyzwoitą dawką słowiańskich wierzeń (które są dość sprytnie wplecione). Nie jest to YA (całe szczęście!), ale nie ma tam wymuszonej brutalności czy graficznych scen seksu.
Mamy tam i zabawy z czasem (w pewnym sensie) i ciekawy system magiczny (którego może i trochę nie zrozumiałam, ale nie wiem czy to kwestia tego, że nie skupiłam się, czy tego, że są jakieś dziury) i trochę klątwy i dużo tajemnic i tajemniczych zgromadzeń. Struktura historii i wydarzenia momentami przypominają mi te znane z fantasy YA (np. momentami kojarzyły się z Kronikami Nocnych Łowców), ale właśnie przez to, że bohaterowie są starsi, całość prezentuje się zdecydowanie lepiej. Jestem bardzo ciekawa co wydarzy się w kolejnych częściach, bo równie dobrze mogłaby to być jednotomowa historia. Polecam dla tych, którzy poszukują lekkiej i przyjemnej lektury w fantastycznych klimatach.
Won - pyung Sohn - Almond
Nie będę po raz kolejny pisała jak bardzo się cieszę, że coraz więcej książek koreańskich autorów pojawia się na polskim rynku wydawniczym. Ups. A jak już przy tym jesteśmy przy rzeczach, który nie będzie się robiło - mam nadzieję, że wszyscy znają różnicę między tym, że ktoś czytał książkę a tym, że ktoś ją poleca? Bo niestety widziałam kilka razy, że książką jest promowana na plecach BTS - i faktycznie, Bangtani widać było, że czytali ją w In the Soop, ale nigdzie nie było powiedziane, że ją polecają.
Skoro mamy to już za sobą, przejdźmy do wrażeń, które są… mieszane. Jak to ostatnio bywa z książkami koreańskich autorów, które mają niewiele ponad 200 stron, Almond czytało mi się bardzo szybko, chociaż sama tematyka nie była łatwa. A raczej nie powinna być, ale wydaje mi się, że coś do końca nie wyszło. Główny bohater, Yunjae, urodził się z aleksytymią, która utrudnia mu odczuwanie, m.in. strachu czy złości. Temat niespotykany i byłam bardzo ciekawa w jaki sposób autorka go przedstawi.
Niestety, chyba miałam zbyt wysokie oczekiwania, bo oprócz tego, że narracja była prowadzona dość oszczędnie i sucho, to tak naprawdę nie udało mi się wciągnąć w historię Yunjae z którego perspektywy był pokazany świat. I to był dla mnie największy zgrzyt - bo jak pokazać co się dzieje w świadomości osoby, która musi nauczyć się reagować na świat, bo nie czuje emocji? Pomimo tego, cała reszta bohaterów i sytuacji zmusza do przemyśleń, chociaż i tak musiałam część z nich traktować z dystansem (szczególnie zakończenie). Jestem bardzo ciekawa czy taki był zamiar autorki, czy coś się zgubiło podczas tłumaczenia (książka została przetłumaczona z angielskiego, a nie z koreańskiego).
Małgorzata Sidz - Pół roku na Saturnie
Mam straszny problem z tą książką. Z jednej strony jestem w stanie wyobrazić sobie co czuje główna bohaterka, która próbuje odnaleźć siebie w momencie, kiedy dostaje od losu możliwość nic nie robienia a wszystko zbiega się w czasie z zakończeniem jej studiów. Hej, mój czas zaraz po studiach też nie należał do najłatwiejszych jeśli chodzi o ogarnianie “dorosłego życia” (które jest mocno przereklamowane, jakby ktoś się pytał), więc trochę to rozumiem. To ile mamy możliwości, ile rzeczy możemy zrobić a zarazem ile się od nas wymaga potrafi przytłoczyć i spowodować, że tak naprawdę nic się nie robi.
No ale z drugiej strony, bohaterka jest tak chaotyczna i ma się wrażenie, że w jej głowie jest jeden wielki bałagan, który po kilkudziesięciu stronach zaczyna irytować do tego stopnia, że ma się ochotę nią mocno potrząsnąć. Kilkukrotnie. Do skutku. Co staje się momentami dziwne po tym, jak człowiek uświadamia sobie, że Pół roku na Saturnie bardziej przypomina pamiętnik lub dziennik, w którym bohaterka zapisuje wszystkie swoje przemyślenia jednym, nieprzerwanym strumieniem. Co znowu: momentami pozwala się bardziej wczuć w sytuację a zarazem czeka się aż dobrnie się do celu. Ale może to o tym w tym wszystkim chodziło?
A! I jeśli chcieliście przeczytać tę książkę ze względu na to, że dzieje się w Korei Południowej - nie jest to dobry pomysł. Coś tam jest wspomniane, pojawia się kilka przemyśleń na temat społeczeństwa i kultury, ale jednak to bohaterka sama w sobie jest w centrum zainteresowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz